Richard, no jak to tak. Czemu nie ma prądu. W moim uroczym pokoiku jak i przyległych cały dzień (i część następnego dnia – również) nie mamy prądu. Nieporozumienie, Cesar zapomniał zapłacić zaległości. Nocka bez prądu, bez wiatraka w pokoju. Całe szczęście że cały dzień padało, bo inaczej byśmy się poudusili z gorąca. I tak śpimy przy otwartych drzwiach – i jest w sam raz. Schadzka do drugiej w nocy i żywa dyskusja z Richardem. Ten to se lubi pogadać. Nawet jak nie podupczy, to i tak lubi sobie usiąść, zapalić fajkę i snuć różne dywagacje. Dawniej jak ludzie nie mieli prądu w swoich domostwach, chodzili spać razem z kurami. Ci, którzy mieszkali gdzieś na większym odludziu siadali razem przy ognisku i opowiadali sobie różne historie. To samo robimy z Richardem – nie mamy jednak ogniska, jedynie plastikowe białe krzesełka made in china, na których siedzimy.
Richard opowiada jak jako wolontariusz Czerwonego Krzyża był na Kubie (szkolenie), a później na Haiti – zaraz po tragicznym trzęsieniu ziemi w tym kraju. Opowiada o życiu na Haiti i o różnicach pomiędzy życiem tam, a życiem na Dominikanie. Powoli przechodzimy do tematu biedy na Dominikanie. Mówię Richardowi, że moim zdaniem główna przyczyna biedy w tym kraju jest brak jakiejkolwiek edukacji, która „rodzi” wielodzietne rodziny. Mlodociane matki nie mające pojęcia o niczym – dzieci rodzące dzieci i bieda przechodząca z pokolenia na pokolenie. Richard generalnie przyznaje mi rację, co mnie zaskakuje. Również narzeka na kiepską edukację w kraju i brak dobrych wzorców w rodzinie. Dominikana i miliony rodzin dysfunkcyjnych, wielodzietnych, biednych – ale ciągle funkcjonujących. Z dwóch matek, jednego ojca, 10 braci i sióstr. Jakoś żyją.
Od tygodnia w Las Terrenas solidne pada każdego dnia. Do dobre tło dla melancholijnego przeglądania zdjęć z mojego wyjazdu na Dominikanię. Dużo ich, ale ile chwil przeszło obok fotosow ? Ile z tego się zapomni ? Cóż...szkoda gadać, takie życie. Dobre, jakby nie było.
Ostatnie tygodnie, a właściwie cały ten czas odkąd przyjechałem jeszcze raz do Las Terrenas, jako do tego ostatniego miejsca, w którym chciałem spędzić czas na Dominikanie, upływały mi bardzo leniwie. Główne czynności przez te dwa miesiące to pływanie w morzu, palenie marihuany, picie wina, prostytutki (przez pierwsze 3 tygodnie), konsumpcja dobrego jedzenia, spotkania z Penelope, edycja książki, oraz praktycznie codzienne wizyty w kafejce internetowe... życie jakże leniwe, jakże przyjemne i jakże mogące trwać w nieskończoność...chyba..
Dzisiaj jest 8 września, jutro – 9tego, muszę opuścić pokój w Las Terrenas. Powolo zaczynam pakować swoje rzeczy...15 tego września wieczorem jestem już w Polsce...Na jakiś czas...
Umawiam się na jutro – poniedzilek 10 września ze słodką i zabawną Penelope. Ma przyjechać, odwiedzić mnie w Nagua przez najbliższe dwa dni – do środy 13 września...Do tego wygodny hotel ,sporo wina, marihuany, dobreho jedzenia i ewentualnie wypożyczony skuter... będzie FUN 😉
15 września ląduje w Brukseli. Na ulicach widzę tą samą „miserie”, widzianą w każdym miejscu tego globu – ludzi i ich codzienne życie i zmartwienia, od których nie mogą się jak oderwać...Ja. Jako podróżny z plecakiem i torbą na ramieniu jestem od tego wolny. Zachodzę do byle jakiego sklepiku w Brukseli – kupuję wielki i pyszny chleb od Marokanczyka za 1,5 euro...Jedzenie więc wcale nie takie o wiele droższe od tego co jest na Dominikanie...Przy zarobkach 5-10 kotnie większych. Za to zimne słońce...zimno....
Tego samego dnia ląduje w Polsce. Nie ma tu (jak było na Dominikanie) muzyki grającej z każdego zakamarka, nie ma piekacego słońca (a jest deszcz i chłód), nie ma radosnych i beztroskich ludzi zachowujących się jak niefrasobliwi „idioci”. Nie ma plastikowych krzesełek, na których toczy się uliczne życie, nie ma sąsiedzkich rozmów przed blokami. Widzę to, co już widziałem w Brukseli (w jeszcze większym stopniu)– na ulicach sami indywidualiści, 1000siace indywidualistów, indywidualnych bytów, z których każdy idzie w swoją stronę...Na Dominikanie ludzie żyją raczem, wspólnie i blisko siebie.
Zajeżdżam do domu. Widzę tutaj nieprzebrane bogactwo, choć tak naprawdę nie pochodzę ze zbytnio zamożnej patrząc zachodnioeuropejskimi standardami...Widzę rzeczy, setki rzeczy w moim pokoju, które leżą i nikt ich nie używa – i pewnie nikt nie będzie ich używał. Nagromadzone skamieniale „bogactwo”, które zbierało i zbiera się przez życie. Otwieram szafkę w kuchni – tuziny garnków i patelni (kto tego tyle używa), podczas gdy w przeciętnym Dominikanskim domu często brakuje sprawnie dzialacej patelni....
Czy te wszystkie rzeczy czynią nas tak naprawdę bardziej szczęśliwymi ? Potrafimy bawić się i tańczyć jak ludzie z krajów tropikalnych ? Być tak beztroscy, niefrasobliwi i bezmyślni w swojej codziennej radości ?
Dominikanczycy nie są tutaj jakimś przykładem „szlachetnych dzikusów”, nie chcę być tu źle zrozumiany...Oni też dążą jak najbardziej do posiadania rzeczy materialnych – pułapka większości ludzi...Życie wygląda jednak tam zupełnie inaczej – tutaj ludzie chowają się w domach, podczas gdy tam życie od rana do wieczora toczy się na ulicy...
Tutaj mamy fotoradary i policjantów z alkomatami – tam szalonych motocyklistów...
Tutaj mamy rodziny będące zlepkiem indywiduoow – tam są rodziny żyjące wspólnie.
Tutaj, żyjąc w wielkim i zimnym mieście, cieszymy się jedząc ekoliogiczna żywność – tam po protsu łowi się rybę z morza, nie myśląc o tym jak bardzo jest to ekologiczne...
(co nie znaczy że Dominikanczycy nie mają wielkiej miłości do plastiku)
etc. etc.