A więc wracam. Wróciłem...Po ponad roku nieobecności...
Punta Cana i jej lotnisko- jak zwykle. Obuchem od wilgotności... Wielkie wiatraki na suficie jak śmigła samolotów..Lotnisko wystylizowane dla "cepeliowych" turystów - ale i tak sympatyczne. Dookoła Dominikańczycy...Siedzą, rozmawiają...Pracownicy z obsługi lotniska...Pracują ? Tak średnio... "Panie, jak to ? W taki upał ? "
Czekamy na nasze bagaże..Coś się opóźnia...Pół godziny, bach, kolejne pół godziny - nie ma. A coż to ? Czemu to tak ? Co to za słaba wydajność pracy, niemieszcząca się w najnowszych normach ? Przyjezdni, (90 % nie wychyli nosa poza swoją cepeliowską Punta Canę, z tego co widzę. Są też jacyś na pół "zdominikanizowani" Biali - expaci, co tu żyją na stałe...Koszulki polo, krótkie spodnie, jakieś bagaże, twarze wymiętoszone długim lotem i może swoim wiekiem również... Palą nerwowo szlugi... Stare przyzwyczajenia nie umierają, nawet w tym niepalącym kraju) w tym ja, - wszyscy zaczynamy się niecierpliwić...Gdzie bagaże, do jasnej cholery ?
W końcu są ! Nadjeżdżają ! Powoli zaczynają wsuwać się na "taśmociąg bagażowy"....OOO, ale co to ? Niektóre z bagaży zaczynają spadać i blokują wjazd innych na taśmę. Obsługa nie reaguje, patrzy gdzieś w dal, słucha najnowszych hitów bachaty o niespełnionych miłościach z najnowszych smartfonów (lub cellularów, jak to mawiają) albo spokojnie rozmawia ze sobą. "Ay Dios, mio" - złorzeczy śmiejąc się Dominikanka z dzieckiem, co przyleciała z nami samolotem.
Bagaże dalej wjeżdżają..a niektóre spadają...nikt nic nie wie....
Witamy na Dominikanie.... Jak dobrze was znowu widzieć, moje stare śmieci....