Z wizytą w domu u Penelope i jej siostry. Ładnie wyglądający dom z zewnątrz, w środku już nieco mniej ciekawie, ale chyba ciągle przytulnie. Oczywiście, nie ma prądu bo nie zapłacili...I nie ma. Odcięli...Penelope, 18 lat...Matka od około 1,5 roku, czyli od ok. 17 lat. Samotna matka, w dodatku. Co robią dziewczyny w tym wieku w Europie ? Raczej niewiele z nich jest samotnymi matkami...Te które są, nazywa się patologią..Dzieci rodzące dzieci. Każdy dzień życia Penelope, mimo że bezrobotnej to praca...Praca ze swoim dzieckiem. W wieku przedmaturalnym ona zdaje swój własny egzamin dojrzałości każdego dnia. Aborcja byłaby pewnie łatwiejszym rozwiązaniem (o ile byłaby możliwa w tym kraju), ale ona podejmuje swój heroiczny wysiłek młodej matki każdego dnia. Na szczęście z pomocą swojej licznej rodziny, rozsianej po całym kraju i chyba świecie. Z dwóch matek, trzech ojców, wielu braci i sióstr...
Berbeć Penelope kaleczy się w piątek wieczorem około 22 tej... Ona nie ma jak go zawieźć do pobliskiego o około 3 km szpitala. Mało wiedzaca o świecie (brak edukacji się kłania) przemywa sporą rankę tylko wodą...Żadnego mydła, żadnego alkoholu, jakiegokolwiek innego środka odkazajacego....Kiedy odwiedzam ją następnego dnia (sobota po południu) dziecko ma już pełne zakażenie. Penelope zbiera się z dzieckiem do szpitala. Jemy razem obiad. „A kurczę, tu jest taka fajna rzeczka niedaleko, może poszlibysmy nad rzekę? Jest taki upał, ochlodzimy się, pyta Penelope” Przecież masz jechać z dzieckiem do lekarza, już zapomniałaś ? Ot, typowy przykład lekkomyślności i niefrasobliwości Dominikanczykow...Jak dzieci...Jedziemy więc.
Czekamy w kolejce w przychodni do lekarza. Na ścianach przychodni gazetki i reklamy promujące zdrowie – o dendze, cholerze, aids, higienie itd. Penelope z dzieckiem na ręku i w swojej szarej prostej sukience czyta sobie na głos pod nosem. Z ruchu jej warg można by odcyfrować to, co czyta ona sama.
Na miejscu sprawa okazuje się nie taka błaha, jakby mogła się wydawać. Młody doktor Siłacz wykonuje półgodzinny zabieg na skaleczonej rączce dziecka. Pół godziny płaczu dzieciaka, pół godziny pracy Penelope trzymającej go za nóżki i jej ojca, który (pomimo tego że podobno nie jest ideałem) też pomaga i przytrzymuje wyrywajace się dziecko podczas zabiegu.
Lekarz wypisuje receptę. Oczywiście, Penelope nie ma z czego wykupić anntybiotyku...Kupi więc go jutro, manana. Na pewno go kupi, po prostu dzisiaj nie ma, jutro będzie mieć bo ktoś jej pożyczy lub pomoże. Ona już tego dopilnuje.
Siedzimy w domu u Penelope. Śmieją się z przechodzącego obok ich domu lokalnego wariata, wioskowego głupka. A tak go zwą ze względu na jego odchylenie psychiczne, „podsłuchiwania” rozmów tych, których widzi. Ot, wioskowy niegroźny głupek kto by się tam przejmował.
Penelope robi obiad. Coś prostego i taniego. Jajka smażone z ryżem i nadającymi temu smak warzywami. Proste, a jakie pożywne. Razem, razem jemy i rozmawiamy. Ona, jej dzieciak wiecznie ją molestujacy, jej siostra – również z dzieckiem i kolejnym w drodze, oraz chłopak jej siostry.
Mówię im, że w kraju z którego przybywam ludzie raczej nie zawsze decydują się na posiadanie dziecka. Boją się o jego przyszłość, nie mając pieniędzy. Planują. Kalkulują. Przewidują.....